sobota, 19 września 2015

Rozdział I, część 3



                Rozdział I, część 3
                Wspomnienia
                Przez puszczę biegło pięciu zakamuflowanych mężczyzn. Każdy z nich był wyposażony w noktowizor oraz pokaźnych rozmiarów strzelbę. Cały czas byli czujni oraz gotowi do zaatakowania wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu ich wzroku. Wśród gąszczu drzew nie było widać zupełnie nic. Wielkie sosny rosły bardzo gęsto, co dodatkowo utrudniało poruszanie się.
-Teraz ostrożnie, będzie stromo.- wyszeptał Dumny. Schodząc ostrożnie po zboczu wzniesienia szukali śladów krwi swojej ofiary.
-Ej, Wojak, myślisz, że tym razem uda nam się go załatwić? - Wiarus zwrócił się do towarzysza.
-A jak myślisz? Skurczybyk dostał w ramię ze Żniwiarza. Według mnie, nawet jeśli zwiał to małe szanse na przeżycie. Daję mu dwa dni. Nim się obejrzysz, jego ciało będzie już rozszarpane przez driady.- odrzekł, oglądając się za siebie, jakby bał się, że ktoś usłyszał to, co przed chwilą powiedział.
-Poczekaj tylko, aż wieść dojdzie do sztabu. Zjadą się tutaj Strażnicy z całej okolicy.- wtrącił. Był nad wyraz dumny, że to na jego warcie udało im się zranić Leszego.
-Do jasnej cholery! Zamknijcie się!- warknął do nich Myśliwy.
-Dobrze już, dobrze.-wyszeptał speszony Wiarus, po czym zadał jeszcze jedno pytanie Górze- Kim on w ogóle jest? Zachowuje się, jakby był dowódcą całej Watahy.
-Oj, Wiarus. Widać, że jesteś u nas nowy. Gdybyś był z nami chociaż rok, wiedziałbyś kim jest Myśliwy. Jest jednym z najstarszych i najtwardszych typów siedzących w tym zawodzie. Spędził ponad połowę swojego życia tropiąc i eliminując ścierwa zalęgające się w tej części puszczy. Do Druida[1]  ma szczególny, hmmmm... sentyment. Kilka lat temu, podczas zwiadu, natknął się razem ze swoim podopiecznym na wielkiego niedźwiedzia. Gdy chcieli się ostrożnie wycofać, nie zwracając na siebie uwagi, z niewiarygodną jak na swoje rozmiary szybkością ich zaatakował. Jednym uderzeniem posłał młodego kilka metrów przed siebie. Jak można się domyślić, po chłopaku nie było już co zbierać. Aż człowiekowi robi się przykro kiedy pomyśli, że kogoś, kto żył tak krótko, może spotkać coś takiego.
-A w jaki sposób on uszedł z życiem?- dopytywał się zaciekawiony.
-Tego nie jest w stanie powiedzieć nikt. Całe zdarzenie jest owiane mgłą tajemnicy, a to, co przed chwilą usłyszałeś, to historia opowiedziana przez samego Myśliwego.
-A ten młody... jakie miał przezwisko? Czy wyjawił chociaż to?
- On... on nazywał się Misza.- wtrącił Myśliwy.
                Pogrążeni w rozmowie Wiarus i Góra, pełniący rolę tylnej straży, nie zauważyli, jak podkradł się do nich wielki stwór, który przypominał wypatroszonego, pozbawionego skóry lisa. Swoją długą, kościstą ręką chwycił za głowę nieszczęsnego Wiarusa i w mgnieniu oka oddzielił ją od reszty ciała.
                -Ścierwojad! Ognia!- wydarł się Myśliwy. Z odległości kilkudziesięciu metrów można było usłyszeć huk wystrzałów. Strażnicy strzelali w obrzydliwe monstrum z każdej broni, którą posiadali, lecz ten zdawał się być odporny na pociski. Bez trudu powalił na ziemię Górę oraz Wojaka, łamiąc im  nogi w kilku miejscach. Ich ciała walały się po runie leśnym niby kukły, których ktoś pozbawił podtrzymujących je sznurków.
                -Ty skurwysynu!- wykrzyknął Góra, zdejmując z pleców wielką, posrebrzaną siekierę i wbił ją głęboko w udo stwora. Ścierwojad przeraźliwie zaryczał i odwrócił się w stronę napastnika. Zamiast go zaatakować, spojrzał mu prosto w oczy. Oczy Góry zaszły krwią, po czym bezwładnie osunął się na ziemię. Jedyny pozostały przy życiu Myśliwy z przerażeniem w oczach.
Gdy w końcu dotarło do niego, co się stało, Ścierwojad ucztował na jednym z ciał jego towarzyszy broni. W mgnieniu oka spostrzegł, że przegapił jeszcze jednego, po czym w kilku susach znalazł się przy ostatnim ocalałym Strażniku.
Jednak zamiast go zamordować, tak jak to zrobił z pozostałymi, zastygł na chwilę w miejscu. Złapał Myśliwego za ramię, wydał z siebie przeraźliwy ryk, który sprawił, że stracił przytomność.
                Monstrum zaryczało po raz ostatni, aby chwilę później razem ze swą ofiarą zniknąć w ciemnościach nocy.


[1] Tak wśród Watahy nazywano Leszego.

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział I, część 2



Rozdział I, część 2
Leszy
                Mikołaj obudził się na leśnej polanie otoczonej drzewami. Przecierając oczy nie mógł dociec kiedy ani w jaki sposób się tutaj dostał. Wstał i rozejrzał się dookoła.
                Na źdźbłach trawy pojawiła się wieczorna rosa i wiał ciepły, spokojny wiatr. Na całej polanie panowała cisza- jedynym dźwiękiem, który ją przerywał, było rechotanie żab schowanych gdzieś w  oddali. Nad Mikołajem świeciły tysiące gwiazd rozpływających się w ciemnościach nocnego nieba.
-Jak tu pięknie.- wyszeptał.
Przez długi czas podziwiał ten przepiękny krajobraz. Miał wrażenie, że trafił do zupełnie innego, bajkowego świata.
                Oczarowany  tym miejscem nie zauważył, jak z głębi lasu obserwuje go para szafirowych oczu.
                Przeszedł parę kroków, po czym usiadł na pniu ściętego drzewa. Nie minęła nawet minuta, a przy jego nogach usiadł mały borsuk. Ani trochę nie bał się Mikołaja, który także nie odczuwał przed nim strachu. Nagle usłyszał ciche huczenie gdzieś za swoimi plecami. Odwrócił się i zobaczył, że na skale leżącej nieopodal miejsca, w którym siedział, stoi sowa. Patrzyła na niego  przenikliwym spojrzeniem, które wydało się Mikołajowi niesamowicie ludzkie. Miał wrażenie, że ptak pragnie odczytać jego myśli. Ogarnęło go dziwne uczucie i zapragnął ponownie odwrócić się do niej plecami. Gdy to zrobił, nie widział już przed sobą borsuka. Zamiast niego pojawił się wielki jak dąb mężczyzna z brodą do pasa i wielkim kosturem, który trzymał w rękach. Ubrany  był w kożuch zrobiony z owczej wełny i ciemnobrązowe, skórzane spodnie. Na nogach miał założone duże, futrzane buty. Przez ramię miał przerzuconą niedźwiedzią skórę.
                Przerażony Mikołaj spadł z pieńka i uciekł za skałę, na której wcześniej siedziała tajemnicza sowa. Pod wpływem tego incydentu w jednej chwili zmienił zdanie o tym miejscu- chciał jak najprędzej znaleźć się w domu, w objęciach mamy.
-Nie bój się, nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy.- odezwał się swym ciężkim, głębokim głosem starzec.
Mikołaj nie miał odwagi wypowiedzieć ani słowa, więc mężczyzna ciągnął dalej:
-Me imię to Leszy . A ty jak się nazywasz?- zapytał.
-M-Mikołaj, proszę p-pana . -wyjąkał w odpowiedzi.
Potężna ręka złapała Mikołaja za kołnierz i posadziła z powrotem na pieńku. Leszy nie wydawał mu się już tak straszny jak za pierwszym razem.
-Możesz mi pan powiedzieć, gdzie jestem?- nieco śmielej zapytał Leszego.
-Nie ma ty twego ciała, zawędrowała tutaj tylko twoja dusza.- odrzekł.
-Nie rozumiem.- odparł zakłopotany. Kompletnie nie rozumiał, o co mu chodzi.
- Jesteś tutaj swoim duchem, którego posiada każda żyjąca istota na tym świecie. Gdy nasze ciało jest w stanie uśpienia, dusza się budzi i przemierza różnorakie krainy. Jedne wybiegają w przyszłość, inne w przeszłość, a jeszcze inne- w miejsca, w których tak naprawdę ich nie ma, ale które istnieją. Ja potrafię wyczuć te dusze i dlatego właśnie teraz ze sobą rozmawiamy. Ludzie nazywają to snem i marzeniami, ale to bzdury. To coś więcej.- podsumował swoją wypowiedź Leszy.
-Ale co ja tu robię? Co to za miejsce?- dopytywał się Mikołaj, który dalej nie mógł pojąć niczego, co wypływało z ust jego rozmówcy.
-Nadejdzie chwila, w której poznasz odpowiedzi na wszystkie pytania.
Zapadła okropna cisza. Leszy patrzył na Mikołaja oczekując odpowiedzi, ale ten nie mógł wydobyć z siebie słowa. Nie mógł zrozumieć, czemu trafił do takiego miejsca i kim tak naprawdę jest Leszy.


-Czy mógłbym...
                Wypowiedź przerwał mu świst kuli, która przeleciała tuż obok jego ucha. Leszy nie miał takiego szczęścia. Pocisk trafił go w przedramię. Strasznie ryknął, po czym uciekł w gąszcz drzew i zniknął.
-Chłopaki, chyba go trafiłem! Dumny, Góra, za mną!- w oddali rozległy się krzyki.
                Trzech rosłych mężczyzn w kamuflażu wbiegło na polanę. Każdy z nich miał karabin z długą lufą i noktowizyjnym celownikiem oraz tłumikiem. Mikołaj skulił się za pieńkiem, by go nie zobaczyli.
-Góra, sprawdź tamto miejsce, a my rozejrzymy się tutaj!- krzyknął jeden z nich.
-Robi się!
Mężczyzna, który został nazwany przez innego Górą, zbliżył się do pniaka, za którym chował się Mikołaj. Przeszedł jeszcze kilka kroków, rozglądając się dookoła. Mikołaj miał wrażenie, że Góra zaraz go zobaczy, ale tak się nie stało. Góra wrócił do pozostałych i zameldował im:
-Ślady krwi prowadzą  w tamtym kierunku, nie mógł uciec daleko.- powiedział i pokazał palcem w kierunku gęstwiny drzew.
-Dobra robota. Nie odpuszczę tej łajzie. Nie tym razem!
-Wiarus, Wojak, chodźcie! Gonimy drania!- krzyknął Dumny.
Z drugiego końca polany wybiegło jeszcze dwóch mężczyzn. Przebiegając zaraz obok Mikołaja, popędzili w stronę, w którą uciekł Leszy. Mikołaj zamknął oczy i pragnął jak najszybciej się stamtąd wydostać.
                Cały spocony i przestraszony Mikołaj spadł z łóżka z donośnym hukiem. Po krótkiej chwili w drzwiach pokoju stanęła Bogna:
-Mikołaj! Czy wszystko w porządku?- zapytała się przerażona.
-Tak mamusiu. Miałem... dziwny sen.- uspokoił mamę Mikołaj.
-Nawet nie wiesz jak się wystraszyłam!- powiedziała ze łzami w oczach Bogna.
               
                Wzięła Mikołaja w ramiona i wyszła z pokoju, pozostawiając za sobą otwarte drzwi.

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział I, część 1



Rozdział I, część 1
 Panna Jeziora
                "... A teraz wiadomości z ostatniej chwili. Otrzymaliśmy informację o kolejnych tajemniczych zaginięciach, które nastąpiły na terenie Puszczy Wermaleńskiej. Zalecamy szczególną ostrożność..."
                Siedzący na dużym, skórzanym fotelu tata Mikołaja podniósł głowę znad egzemplarza lokalnej gazety i zwrócił wzrok w stronę odbiornika telewizyjnego. Przez chwilę słuchał prezenterki z zaciekawieniem, po czym wrócił do lektury.
-Bogna!- zawołał, nie przerywając czytania.
-Tak?-  odpowiedział dźwięczny, kobiecy głos.
-Chodź, musisz coś zobaczyć!- poinformował swoją małżonkę.
-W tej chwili nie mogę, zmywam naczynia! Daj mi minutkę, dobrze?
-To nie zajmie ci dużo czasu, obiecuję!- odrzekł.
-No dobrze, już idę!- po krótkiej chwili Bogna znalazła się w salonie - Słucham, o co chodzi?- zapytała męża.
-Patrz w telewizor. Znowu mówią o Puszczy.- powiedział do Bogny, odkładając gazetę na stojący obok stolik i kierując swój wzrok na okno- Ciekaw jestem, jak ten stary dziad może tam spać spokojnie.
-Janek! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie mówił tak o moim ojcu!- krzyknęła. Na jej twarzy malował się gniew- Nie potrafię zrozumieć, czemu w stosunku do niego jesteś aż taki niemiły.- obniżyła nieco ton swego głosu, wyrzucając z siebie złość. Jako osoba o anielskiej cierpliwości potrafiła długo znosić sposób, w jaki Jan mówił o Ziemowicie, ale w końcu coś w niej pękło.
-To, że mój kochany teść zamiast znaleźć sobie jakąś porządną robotę woli szlajać się po lesie i żyć z dala od ludzi, to nie jest mój problem.- odpowiedział chłodno.
-Nigdy nie byłeś co do niego sprawiedliwy. Szlaja się po lesie, tak? Żyje z dala od ludzi? Nawet nie wiesz, czym się tak naprawdę zajmuje!- niemalże krzyknęła.
-Pewnie, że wiem! Jest tym, no... leśnikowym! -odpowiedział z dumą. Był pewien, że zaskoczył żonę swoją wiedzą.
-Leśnikowym, mój Boże.- powtórzyła z ironią w głosie- Myśliwym, Janek, on jest myśliwym!- poprawiła męża, po czym wyszła z salonu.
Ich mieszkanie nie było ogromne, choć w porównaniu z chatą Ziemowita mogło robić wrażenie: przestronna kuchnia, strych, łazienka, salon oraz dwie sypialnie- jedna dla rodziców, druga dla synka.
                Bogna przeszła przez korytarz na drugi koniec domu i zapukała w  ciemne, dębowe drzwi. Po drugiej stronie drzwi rozległ się głos:
-Wejdź, mamusiu.
Mama Mikołaja weszła do pokoju, po czym ze zdziwieniem popatrzyła na dziecko.
-Jest tak za każdym razem, ale wciąż nie mam pojęcia, jakim cudem wiesz, które z nas chce  wejść.- powiedziała, siadając na skraju łóżka.
Mikołaj siedział na dużym , prostokątnym dywanie i bawił się drewnianymi  figurkami. Nie byłoby  w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że sprawiały wrażenie ustawionych hierarchicznie: najdalej stały małe postacie przypominające człowieka, który posiadał płetwy, a jego skóra była pokryta łuskami, następnie stała półnaga kobieta dzierżąca łuk skierowany strzałą ku górze; przed nią stał wilk, który był jak na razie największą z drewnianych rzeźb; dookoła wilka stały cztery figurki małych stworzeń, które miały nienaturalnie duże stopy i długie, spiczaste uszy. Na samym początku-najbliżej Mikołaja- stał potężny człowiek, wielkości wcześniej wspomnianego wilka. Przez ramię miał przerzucone niedźwiedzie futro, a w rękach dzierżył potężny kostur. W ustawieniu tym było coś magicznego. Nawet Bogna przez krótką chwilę siedziała zapatrzona w tą drewnianą "armię".
-Po prostu to czuję.- powiedział Mikołaj, posyłając szeroki uśmiech w stronę swojej rodzicielki.           
                Ta, wyrwana z chwilowego osłupienia, powiedziała do niego:
-Synku, jest już późno, pora iść spać. Pozbieraj zabawki.
-Ale mamo, ja nie chcę jeszcze spać!- odpowiedział z wyrzutem Mikołaj.
-Jeżeli będziesz grzeczny, to mama zaśpiewa ci piosenkę na dobranoc.- zaproponowała.
-No dobrze.- przekonany propozycją odrzekł chłopiec.
Nie minęło dłużej niż pięć minut, a Mikołaj leżał już w łóżku, przykryty puchową kołdrą. Tuż obok, na małym krzesełku, siedziała mama, która- wedle obietnicy- zaczęła po cichu nucić piosenkę:
Horyzont schował się za koronami drzew,
Myśliwych dobiegł przesłodki śpiew,
Aby pokonać urok nocy, grzmieli razem:
"Ach, Panno Jeziora, nie zwiedziesz nas!
Siedmiu śmiałych płynie przez las
Ach, Panno Jeziora, nie skusisz nas
Siedmiu śmiałych płynie przez las!"

                Bogna, widząc, że jej ukochane dziecko pogrążyło się w głębokim śnie, przestała śpiewać i westchnęła. Podniosła się z krzesełka tak cicho, jak mogła, i opuściła pokój Mikołaja. Przed zamknięciem drzwi szepnęła na pożegnanie:
-Kocham cię.


środa, 12 sierpnia 2015

Prolog



Prolog
Misza
                - Mikołaj, chodź tutaj! - po drewnianej chacie rozległ się głos starszego mężczyzny.
- Już idę dziadku! - w odpowiedzi na wołanie odkrzyknął mały chłopiec.
W pokoju, w którym przebywał starszy człowiek, świeciła się tylko jedna olejna lampa, co nadawało pomieszczeniu niezwykłego, niemal baśniowego klimatu.
- Twoi rodzice jutro tutaj przyjadą, by cię odebrać- zaczął - chciałbym, abyś wiedział, że zawsze jesteś u mnie mile widzianym gościem.- rzekł do chłopca.- A teraz chodź, musimy cię spakować.
- Ale ja chcę zostać z tobą!- powiedział drżącym głosem Mikołaj. Zdecydowanie wolał spędzać czas ze swoim dziadkiem niż z mamą czy tatą. Zawsze go fascynował. Mimo tego, że przeżył juz pół wieku, a na jego twarzy widać było wiele zmarszczek, to Mikołaj czuł emanującą od niego niespożytą, młodzieńczą niemal energię. Dziadek był dla niego wielkim autorytetem, lecz także jednocześnie jeszcze większą tajemnicą. Często zdarzało się, że nie miał dla niego czasu i nie mógł się z nim spotykać, lecz Mikołaj uzasadniał to sobie pracą, jaką jego dziadek podejmował.
- Też kiedyś zostanę myśliwym - takim jak ty! - wykrzyknął nagle chłopak.
- Uwierz mi, to nie jest interesująca praca.- odrzekł z politowaniem starzec  i poklepał wnuka po ramieniu - jest wiele ciekawszych zawodów : strażak, policja...
- Ja już postanowiłem!-  przerwał mu stanowczo Mikołaj- Nie chcę być strażakiem. To nudne!
- Chłopcze, nie przerywa się nikomu w połowie zdania. A szczególnie starszym- powiedział spokojnie dziadek.
- Prze... przepraszam dziadku Ziemowicie.- odrzekł zawstydzony chłopiec. Wiedział, że gdy postąpi nie tak, lepiej do dziadka zwracać się po imieniu. Nie wiedzieć czemu, sprawiało to, iż stawał się on spokojniejszy.
- Nic się nie stało, młody!- całkiem wesoło odparł Ziemowit, jakby kompletnie nie pamiętając o tym, że przed chwilą pouczył chłopca.- Słuchaj, mam pomysł! Może chcesz wybrać się na krótki spacer?- zapytał wnuka.
- Ale przecież jest już późno, na dworze prawie nic nie widać. - odpowiedział na tą propozycję Mikołaj, chociaż w głębi ducha myślał zupełnie co innego.
- Nie masz się czego bać, póki jesteś ze mną, nic złego ci się nie stanie.-powiedział- No Misza, idziemy sie ubierać. - niemalże krzyknął.
                Mikołaj nigdy nie mógł pojąć, dlaczego jego dziadek tak często zwracał się do niego "Misza". Uznał, że pewnie jest to zdrobnienie od jego prawdziwego imienia.
                Weszli do przedsionka chaty- Mikołaj ubrany w ciepłą, zimową kurteczkę, ręcznie szyte rękawiczki i szalik oraz czapkę, a Ziemowit w prawdziwy, żołnierski mundur. Chłopak uwielbiał oglądać swojego dziadka w tej "zbroi". Dzięki niej spokojny dziadek w oczach dziecka zmieniał się w zahartowanego mężczyznę, któremu nic nie było straszne. Zawsze chciał mieć taki mundur na własność i marzył o tym, by w końcu jego życzenie się spełniło. Tak jak rycerz z opowiadań, które na dobranoc czytała mu jego mama, tak teraz dziadek wydawał się mu najprawdziwszym bohaterem z bajki. Jedno tylko dziwiło chłopca- czemu zbroja ta była w prawie każdym możliwym miejscu pozszywana.
- No, gotowy? Zatem chodźmy. Tylko pamiętaj, nie puszczaj mojej ręki! I nie martw się, nie będziemy szli daleko- rzekł Ziemowit, po czym wysunął w swoją dłoń w stronę wnuczka. Mikołaj czuł, jak jego mała rączka tonie w ponad dwa razy większej dłoni jego dziadka.

Gdy wychodzili z przedsionka domu Ziemowita, Mikołaj czuł narastające w nim podekscytowanie. Dziadek nieczęsto zabierał go na wieczorne spacery po lesie. Lecz chłopiec czuł w duchu, że ma on ku temu jakiś powód. Ale nie mógł powstrzymać szczęścia, jakie go ogarnęło, kiedy wyszli na zewnątrz.
                Odkąd pamiętał, zawsze uwielbiał ciche, niemal nietknięte przez człowieka miejsca. Nierzadko zdarzało się również tak, że zamiast grać z jego rówieśnikami w berka czy chowanego, siedział  na poddaszu swojego mieszkania i bawił się ręcznie rzeźbionymi figurkami zwierząt, którymi był obdarowywany przez swojego dziadka. Spacer po lesie znaczył dla niego tyle, co dla innych dzieci znaczyło spotkanie ze swoim ulubionym piłkarzem czy otrzymanie nowej, nowoczesnej zabawki.
Szli około dziesięciu minut i w końcu zatrzymali się przy budce, która stała na czterech wysokich, grubych belkach.
- Co to jest, dziadku?- z dużym zaciekawieniem zapytał dziadka Ziemowita. Mimo, iż nie była to jego pierwsza przechadzka po lesie, to jeszcze nigdy nie widział w swym życiu czegoś podobnego.
- To jest, mój mały, ambona. Według mnie bardziej pasuje do niej określenie "drugi dom myśliwego", ale co kto woli.-odpowiedział żartobliwie Ziemowit.
 W oczach Mikołaja zapaliły się iskierki.
- Moglibyśmy wejść na górę?- błagalnym tonem zapytał dziadka. Ten oczywiście nie dał się długo prosić i po chwili siedzieli w drewnianej kabinie.
Chłopiec niemalże skakał na małej ławeczce z radości. Jednakże jego dziadek nie podzielał jego ekscytacji. Wręcz przeciwnie, jakby trochę zmarkotniał oraz spoważniał. Nie miał już tego samego, pogodnego wyrazu twarzy, co zawsze. Rozglądał się dookoła, czego zupełnie Mikołaj nie rozumiał.
- Misza, cicho! - ściszonym głosem powiedział do malca i przycisnął go do siebie. Po krótkim czasie do uszu chłopca zaczął dostawać się przecudowny, cichy śpiew. Na początku dochodził z głębi lasu, potem dostawał się coraz bliżej i bliżej.
                Mikołaj nie rozumiał ani jednego słowa z tej pieśni, jednak nie mógł oprzeć się jej wdziękowi.
Kierowany dziecięcą ciekawością, wydostał się z objęć dziadka i wychylił swą głowę przez jeden z otworów znajdujących się w ambonie. Nie zobaczył jednak niczego. Również ta słodka muzyka ucięła sie jakby w połowie i utonęła w  gęstniejącym morzu zielonych liści.
- Musimy iść. - zagrzmiał jego dziadek i stanowczym ruchem wziął pod pachę wnuka oraz powiódł go z powrotem do swej chaty. W mgnieniu oka znaleźli się na progu mieszkania.
- Dziadku, dziadku! Co to było?- kompletnie zdezorientowany Mikołaj zapytał starszego mężczyznę.
- To... nic takiego. Zwykły wiatr i tyle.- odrzekł Ziemowit.
Mikołaj nie chciał męczyć go kolejnymi pytaniami, dlatego -niepytany- nie powiedział więcej słowa.
Po dłuższej przerwie w końcu zagaił do niego jego dziadek:
- Słuchaj no, Misza. Musisz się teraz iść położyć spać, dziadek musi załatwić pewną  sprawę- z wymuszonym uśmiechem powiedział do wnuka i widząc minę, jaką zrobił Mikołaj, dodał- Ale nie martw się! Nie mam zamiaru wychodzić na zewnątrz. Mikołaj, nieco uspokojony tym, że nie będzie musiał zostawać w domu sam, poszedł położyć się do swojego pokoju. Było to mała izba , w której znajdowało się ciepłe łóżko, szafka nocna oraz piecyk. Mikołaj, mając w głowie przykazanie dziadka o tym, by poszedł spać, przebrał się w piżamę i wskoczył do łóżka. Nie mógł się domyśleć, czemu z pogodnego człowieka, jakim w jego oczach był Ziemowit, nagle zrobił się śmiertelnie poważny mężczyzna. Sen jednak wziął nad nim górę, przez co musiał przerwać swe rozmyślania. Gdy zamknął oczy i momentalnie odpłynął do świata marzeń, z uchylonych drzwi do jego pokoiku dochodziły przyciszone odgłosy z pomieszczenia obok, w tym samym, w którym "załatwiał  sprawy" jego dziadek:
- Tak, podeszły niebezpiecznie blisko... musimy powiadomić o tym Watahę...stan wyjątkowy.