sobota, 19 września 2015

Rozdział I, część 3



                Rozdział I, część 3
                Wspomnienia
                Przez puszczę biegło pięciu zakamuflowanych mężczyzn. Każdy z nich był wyposażony w noktowizor oraz pokaźnych rozmiarów strzelbę. Cały czas byli czujni oraz gotowi do zaatakowania wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu ich wzroku. Wśród gąszczu drzew nie było widać zupełnie nic. Wielkie sosny rosły bardzo gęsto, co dodatkowo utrudniało poruszanie się.
-Teraz ostrożnie, będzie stromo.- wyszeptał Dumny. Schodząc ostrożnie po zboczu wzniesienia szukali śladów krwi swojej ofiary.
-Ej, Wojak, myślisz, że tym razem uda nam się go załatwić? - Wiarus zwrócił się do towarzysza.
-A jak myślisz? Skurczybyk dostał w ramię ze Żniwiarza. Według mnie, nawet jeśli zwiał to małe szanse na przeżycie. Daję mu dwa dni. Nim się obejrzysz, jego ciało będzie już rozszarpane przez driady.- odrzekł, oglądając się za siebie, jakby bał się, że ktoś usłyszał to, co przed chwilą powiedział.
-Poczekaj tylko, aż wieść dojdzie do sztabu. Zjadą się tutaj Strażnicy z całej okolicy.- wtrącił. Był nad wyraz dumny, że to na jego warcie udało im się zranić Leszego.
-Do jasnej cholery! Zamknijcie się!- warknął do nich Myśliwy.
-Dobrze już, dobrze.-wyszeptał speszony Wiarus, po czym zadał jeszcze jedno pytanie Górze- Kim on w ogóle jest? Zachowuje się, jakby był dowódcą całej Watahy.
-Oj, Wiarus. Widać, że jesteś u nas nowy. Gdybyś był z nami chociaż rok, wiedziałbyś kim jest Myśliwy. Jest jednym z najstarszych i najtwardszych typów siedzących w tym zawodzie. Spędził ponad połowę swojego życia tropiąc i eliminując ścierwa zalęgające się w tej części puszczy. Do Druida[1]  ma szczególny, hmmmm... sentyment. Kilka lat temu, podczas zwiadu, natknął się razem ze swoim podopiecznym na wielkiego niedźwiedzia. Gdy chcieli się ostrożnie wycofać, nie zwracając na siebie uwagi, z niewiarygodną jak na swoje rozmiary szybkością ich zaatakował. Jednym uderzeniem posłał młodego kilka metrów przed siebie. Jak można się domyślić, po chłopaku nie było już co zbierać. Aż człowiekowi robi się przykro kiedy pomyśli, że kogoś, kto żył tak krótko, może spotkać coś takiego.
-A w jaki sposób on uszedł z życiem?- dopytywał się zaciekawiony.
-Tego nie jest w stanie powiedzieć nikt. Całe zdarzenie jest owiane mgłą tajemnicy, a to, co przed chwilą usłyszałeś, to historia opowiedziana przez samego Myśliwego.
-A ten młody... jakie miał przezwisko? Czy wyjawił chociaż to?
- On... on nazywał się Misza.- wtrącił Myśliwy.
                Pogrążeni w rozmowie Wiarus i Góra, pełniący rolę tylnej straży, nie zauważyli, jak podkradł się do nich wielki stwór, który przypominał wypatroszonego, pozbawionego skóry lisa. Swoją długą, kościstą ręką chwycił za głowę nieszczęsnego Wiarusa i w mgnieniu oka oddzielił ją od reszty ciała.
                -Ścierwojad! Ognia!- wydarł się Myśliwy. Z odległości kilkudziesięciu metrów można było usłyszeć huk wystrzałów. Strażnicy strzelali w obrzydliwe monstrum z każdej broni, którą posiadali, lecz ten zdawał się być odporny na pociski. Bez trudu powalił na ziemię Górę oraz Wojaka, łamiąc im  nogi w kilku miejscach. Ich ciała walały się po runie leśnym niby kukły, których ktoś pozbawił podtrzymujących je sznurków.
                -Ty skurwysynu!- wykrzyknął Góra, zdejmując z pleców wielką, posrebrzaną siekierę i wbił ją głęboko w udo stwora. Ścierwojad przeraźliwie zaryczał i odwrócił się w stronę napastnika. Zamiast go zaatakować, spojrzał mu prosto w oczy. Oczy Góry zaszły krwią, po czym bezwładnie osunął się na ziemię. Jedyny pozostały przy życiu Myśliwy z przerażeniem w oczach.
Gdy w końcu dotarło do niego, co się stało, Ścierwojad ucztował na jednym z ciał jego towarzyszy broni. W mgnieniu oka spostrzegł, że przegapił jeszcze jednego, po czym w kilku susach znalazł się przy ostatnim ocalałym Strażniku.
Jednak zamiast go zamordować, tak jak to zrobił z pozostałymi, zastygł na chwilę w miejscu. Złapał Myśliwego za ramię, wydał z siebie przeraźliwy ryk, który sprawił, że stracił przytomność.
                Monstrum zaryczało po raz ostatni, aby chwilę później razem ze swą ofiarą zniknąć w ciemnościach nocy.


[1] Tak wśród Watahy nazywano Leszego.